Kolo ETNO ma zaszczyt zaprosić na wyznania antropologa
Niedawno pomagałam
jeden dzień przy projekcie w Płocku dotyczącym partnerstwa miast Płocka
i gruzińskiego Rustawi. Na drugi dzień zostałam jeszcze poproszona o
przeprowadzenie gry miejskiej dla mieszkańców Płocka, bo brakowało osoby, która by to zrobiła. Co prawda
Płocka prawie w ogóle nie znałam, ale że gra o nazwie
Płock-Rustawi była już wymyślona i przetestowana przez uczniów
liceum, a ja miałam tylko rozdać uczestnikom karty z zadaniami a
potem nagrody, odpowiedziałam, że to żaden problem. Wyszło
trochę mniej różowo niż się spodziewałam, ale przy okazji dokonałam paru, chyba całkiem
etnograficznych, obserwacji, którymi chętnie się podzielę.
Tak więc w pewną
listopadową sobotę ok. 7:30 przyjechałam na dworzec autobusowy w
Płocku. Dwie i pół godziny przed rozpoczęciem gry, bo nie było
lepszego połączenia z Warszawy. Dobrze, że nie przespałam
przystanku. Wyrwana z drzemki wyszłam z ciepłego autobusu na dwór,
a tam zimno, nikogo prawie nie ma na ulicach, otwarte tylko małe
sklepy spożywcze. Nawet centrum handlowe czynne od 10:00. Przeszłam
się w poszukiwaniu miejsca, gdzie można zjeść śniadanie, ale
nic. Zapytani przechodnie też nie umieli mi poradzić. Skończyło
się na tym, że jechałam do McDonalda. Jednak te sieci fast foodów
na coś się czasem przydają.
O dziesiątej
stoję na rynku, gdzie ma się rozpocząć gra, ale nadal pustki.
Kawiarnie przy rynku zamknięte, jedynie pojedynczy przechodnie,
stado gołębi i jakaś kobieta przerzucająca łopatą kupę węgla
sprzed drzwi do piwnicy. A ja liczyłam, że zastanę czekającą na
mnie grupę chętnych na grę miejską. Naiwna. Zaczynam więc
zaczepiać przechodniów i zachęcać ich do udziału. W końcu nie
po to wstawałam tak rano i przyjeżdżałam tu, aby odjechać z
kwitkiem. Większość zagadniętych nie reaguje lub rzuca, że nie
ma czasu. Inni odpowiadają najróżniejszymi wymówkami. „Ja to
już za stara jestem, 80 lat mam” mówi pewna staruszka i dodaje
coś o tym jak źle się czuje, jak kiedyś to była sprawna, a teraz
wszystko ją boli. Kolejna kobieta odpowiada:
- Ja nie mogę, w
ciąży jestem. Nie widać po mnie, ale to 6 miesiąc.
- Ale na spacery
Pani chodzi.
- Chodzę, ale
boje się teraz o zdrowie w takie zimno. No oby tylko wszystko dobrze
było.
Trzy uczennice nie
mają dziś czasu, bo biorą udział w wolontariacie, ale
zabierają ode mnie kartę aby zaproponować znajomym. Jeden pan
dopytuje na czym ta gra polega. Gdy wyjaśniam, że chodzi się do
różnych miejsc w Płocku i szuka odpowiedzi na pytania związane z
partnerstwem miast, Gruzją i edukacją globalną, kiwa głową.
Potem chwali plakat ze zdjęciem jednej z wielu gruzińskich,
ozdobnych fontann. Dopatruje się na niej nawet jakiś grających
elementów, ale uświadamiam mu, że to tylko metalowe ozdoby.
Przenoszę się na
drugi koniec rynku. Tu inny pan domaga się wyjaśnień o co w tej grze
chodzi, a potem mówi „Nie, może później. Najpierw trzeba się
robotą zająć, a potem jakimiś rozrywkami.” Mówi mi też, że
powinnam stać dwie ulice dalej, bo tam chodzi więcej ludzi. „Nie,
nie, je w żadne gry nie gram” spiesznie rzuca mi inna pani.
Kolejny przechodzień bierze mnie za jedną z protestujących
przeciwko futrom ze zwierząt, które przed chwilą mijał. „Już
myślałem, że mnie Pani zaatakuje” mówi pokazując swoją
skórzaną kurtkę. Ten pan okazał się najbardziej zainteresowaną
grą osobą. Wziął kartę i jako jedyny po pewnym czasie wrócił
mówiąc, że próbował wykonać zadania, ale są trudne. Pomogłam
mu więc wymyślić jak Płock mógłby współpracować z Rustawi
(jedno z zadań) i nagrodziłam. Mówił mi, że chętnie pokaże
zadania swojej żonie i koledze oraz, że planuje pojechać do Gruzji
na kajaki górskie.
Gdy stwierdziłam,
że nikt nie ma czasu aby przejść całą grę zmieniłam trochę
strategię. Namawiałam ludzi, aby spróbowali odpowiedzieć na 2
pytania z karty i dawałam im za to nagrody. Paru chętnych się
znalazło, ale pytania o zrównoważony rozwój, partnerstwo miast
czy wiadomości o Gruzji zazwyczaj były dla nich trudne. Zresztą ja
też na większość z nich nie umiałabym odpowiedzieć.
W którymś
momencie zainteresowała się tym co robię grupka chłopców
włóczących się po rynku. Patrząc na ich trochę dziurawe i
brudne, ale kompletne ubrania zastanawiałam się gdzie mieszkają i
czy mają jakiegoś opiekuna? Jeden z nich chciał spróbować
wykonać zadania, ale zniechęcił się, gdy nie umiał ich
przeczytać. Umiał czytać starszy kolega, ale raczej jeszcze
bardziej go onieśmielił niż pomógł. Próbowałam więc znaleźć
w karcie jakieś proste zadania (no przecież nie będę go pytać o
zrównoważony rozwój) i namówić aby spróbował je rozwiązać.
Dałam chłopcom parę książeczek, które miałam jako nagrody, ale
miałam przy tym wrażenie, że większą wartością dla nich było,
że ktoś zwrócił na nich uwagę. Chcieli mnie potem namówić abym
zagrała z nimi w piłkę.
Podsumowując gra
miejska dla mieszkańców Płocka okazała się zupełnie nie
trafionym pomysłem. Pewnie większość z tych przechodniów w ogóle
nie miała pojęcia na czym to polega. O Rustawi prawdopodobnie też nigdy nie
słyszeli. Ciekawe ile wiedzą o Gruzji. Za to ja dowiedziałam się
przy tej okazji paru rzeczy o ich życiu i odczułam jak bardzo mój
świat różni się od ich świata.
Jagoda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz