niedziela, 1 grudnia 2013

"Ja w żadne gry nie gram"

Kolo  ETNO ma zaszczyt zaprosić na wyznania antropologa


Niedawno pomagałam jeden dzień przy projekcie w Płocku dotyczącym partnerstwa miast Płocka i gruzińskiego Rustawi. Na drugi dzień zostałam jeszcze poproszona o przeprowadzenie gry miejskiej dla mieszkańców Płocka, bo brakowało osoby, która by to zrobiła. Co prawda Płocka prawie w ogóle nie znałam, ale że gra o nazwie Płock-Rustawi była już wymyślona i przetestowana przez uczniów liceum, a ja miałam tylko rozdać uczestnikom karty z zadaniami a potem nagrody, odpowiedziałam, że to żaden problem. Wyszło trochę mniej różowo niż się spodziewałam, ale przy okazji dokonałam paru, chyba całkiem etnograficznych, obserwacji, którymi chętnie się podzielę.


Tak więc w pewną listopadową sobotę ok. 7:30 przyjechałam na dworzec autobusowy w Płocku. Dwie i pół godziny przed rozpoczęciem gry, bo nie było lepszego połączenia z Warszawy. Dobrze, że nie przespałam przystanku. Wyrwana z drzemki wyszłam z ciepłego autobusu na dwór, a tam zimno, nikogo prawie nie ma na ulicach, otwarte tylko małe sklepy spożywcze. Nawet centrum handlowe czynne od 10:00. Przeszłam się w poszukiwaniu miejsca, gdzie można zjeść śniadanie, ale nic. Zapytani przechodnie też nie umieli mi poradzić. Skończyło się na tym, że jechałam do McDonalda. Jednak te sieci fast foodów na coś się czasem przydają.

O dziesiątej stoję na rynku, gdzie ma się rozpocząć gra, ale nadal pustki. Kawiarnie przy rynku zamknięte, jedynie pojedynczy przechodnie, stado gołębi i jakaś kobieta przerzucająca łopatą kupę węgla sprzed drzwi do piwnicy. A ja liczyłam, że zastanę czekającą na mnie grupę chętnych na grę miejską. Naiwna. Zaczynam więc zaczepiać przechodniów i zachęcać ich do udziału. W końcu nie po to wstawałam tak rano i przyjeżdżałam tu, aby odjechać z kwitkiem. Większość zagadniętych nie reaguje lub rzuca, że nie ma czasu. Inni odpowiadają najróżniejszymi wymówkami. „Ja to już za stara jestem, 80 lat mam” mówi pewna staruszka i dodaje coś o tym jak źle się czuje, jak kiedyś to była sprawna, a teraz wszystko ją boli. Kolejna kobieta odpowiada:

- Ja nie mogę, w ciąży jestem. Nie widać po mnie, ale to 6 miesiąc.

- Ale na spacery Pani chodzi.

- Chodzę, ale boje się teraz o zdrowie w takie zimno. No oby tylko wszystko dobrze było.

Trzy uczennice nie mają dziś czasu, bo biorą udział w wolontariacie, ale zabierają ode mnie kartę aby zaproponować znajomym. Jeden pan dopytuje na czym ta gra polega. Gdy wyjaśniam, że chodzi się do różnych miejsc w Płocku i szuka odpowiedzi na pytania związane z partnerstwem miast, Gruzją i edukacją globalną, kiwa głową. Potem chwali plakat ze zdjęciem jednej z wielu gruzińskich, ozdobnych fontann. Dopatruje się na niej nawet jakiś grających elementów, ale uświadamiam mu, że to tylko metalowe ozdoby.


Przenoszę się na drugi koniec rynku. Tu inny pan domaga się wyjaśnień o co w tej grze chodzi, a potem mówi „Nie, może później. Najpierw trzeba się robotą zająć, a potem jakimiś rozrywkami.” Mówi mi też, że powinnam stać dwie ulice dalej, bo tam chodzi więcej ludzi. „Nie, nie, je w żadne gry nie gram” spiesznie rzuca mi inna pani. Kolejny przechodzień bierze mnie za jedną z protestujących przeciwko futrom ze zwierząt, które przed chwilą mijał. „Już myślałem, że mnie Pani zaatakuje” mówi pokazując swoją skórzaną kurtkę. Ten pan okazał się najbardziej zainteresowaną grą osobą. Wziął kartę i jako jedyny po pewnym czasie wrócił mówiąc, że próbował wykonać zadania, ale są trudne. Pomogłam mu więc wymyślić jak Płock mógłby współpracować z Rustawi (jedno z zadań) i nagrodziłam. Mówił mi, że chętnie pokaże zadania swojej żonie i koledze oraz, że planuje pojechać do Gruzji na kajaki górskie.

Gdy stwierdziłam, że nikt nie ma czasu aby przejść całą grę zmieniłam trochę strategię. Namawiałam ludzi, aby spróbowali odpowiedzieć na 2 pytania z karty i dawałam im za to nagrody. Paru chętnych się znalazło, ale pytania o zrównoważony rozwój, partnerstwo miast czy wiadomości o Gruzji zazwyczaj były dla nich trudne. Zresztą ja też na większość z nich nie umiałabym odpowiedzieć.


W którymś momencie zainteresowała się tym co robię grupka chłopców włóczących się po rynku. Patrząc na ich trochę dziurawe i brudne, ale kompletne ubrania zastanawiałam się gdzie mieszkają i czy mają jakiegoś opiekuna? Jeden z nich chciał spróbować wykonać zadania, ale zniechęcił się, gdy nie umiał ich przeczytać. Umiał czytać starszy kolega, ale raczej jeszcze bardziej go onieśmielił niż pomógł. Próbowałam więc znaleźć w karcie jakieś proste zadania (no przecież nie będę go pytać o zrównoważony rozwój) i namówić aby spróbował je rozwiązać. Dałam chłopcom parę książeczek, które miałam jako nagrody, ale miałam przy tym wrażenie, że większą wartością dla nich było, że ktoś zwrócił na nich uwagę. Chcieli mnie potem namówić abym zagrała z nimi w piłkę. 


Podsumowując gra miejska dla mieszkańców Płocka okazała się zupełnie nie trafionym pomysłem. Pewnie większość z tych przechodniów w ogóle nie miała pojęcia na czym to polega. O Rustawi prawdopodobnie też nigdy nie słyszeli. Ciekawe ile wiedzą o Gruzji. Za to ja dowiedziałam się przy tej okazji paru rzeczy o ich życiu i odczułam jak bardzo mój świat różni się od ich świata.


Jagoda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz