„Nie chodziło tu o pokłon
przed posągiem lub uwielbienie rzekomego porządku nadprzyrodzonego,
lecz jedynie o oddanie hołdu rozstrzygającym refleksjom, jakie
myśliciel lub społeczeństwo, które stworzyło swoją legendę,
snuło dwadzieścia pięć wieków temu; a moja cywilizacje mogła
przyczynić się do tych refleksji tyko przez ich potwierdzenie”
- Claude Levie-Strauss, „Smutek Tropików”
- Claude Levie-Strauss, „Smutek Tropików”
Ów cytat ze „Smutku Tropików”
Claude’a Levi-Straussa, jest jednym z tych fragmentów których
sam fakt istnienia prześladuje odkąd skończyłem lekturę tej,
skądinąd znakomitej literacko, książki. W tym przypadku moja
konsternacja ma dosyć konkretne źródła. Cytat powyższy odnosi
się oczywiście do Buddyzmu i towarzyszy refleksjom snutym przez
antropologa po wizycie w buddyjskim Kyong, gdzieś na
Indyjsko-Birmańskim pograniczu. Po pierwszym odczytaniu fragment ten
był dla mnie całkiem miłym połechtaniem, oto „ostatni gigant”
francuskiej humanistyki, jeden z ojców dziedziny której z taką
radością i naiwnością oddałem swą uniwersytecką edukacje,
dołącza do zacnego grona europejskich intelektualistów
zafascynowanych buddyzmem i tym samym legitymizujących na swój
sposób moją własną fascynacje filozofią (religią? Myślą
filozoficzno-etyczną?) Wschodu. Jest jednak w tym wszystkim pewien
zgrzyt. Otóż moja dotychczasowa wiedza na temat filozofii
buddyjskiej pozwala mi na zauważenie jednego: z pewnością nie jest
to
myśl strukturalna. Tajemnicą pozostaje dla mnie w jaki sposób
twórca teorii stawiającej zdolność do wytwarzania kategorii
opozycyjnych w centrum „natury ludzkiej” odnalazł swoją myśl w
poglądzie negującym wszelaki dualizm. Moja konsternacja wzrastała
z resztą w miarę zagłębiania się coraz dalej w lekturę –
Levi-Strauss całkiem celnie charakteryzuje Buddyzm względem innych
systemów religijnych, Islamu i Chrześcijaństwa jednocześnie zdaje
się nie dostrzegać implikacji teorii buddyjskiej dla jego własnej
teorii. Zdaje się że, wielki antropolog został w tym przypadku
został sam niewolnikiem binarnej opozycji przeciwstawiającej naukę
religii, choć dziwne to gdy nasz bohater sam w zasadzie „nobilituje”
Buddyzm do rangi filozofii a więc zdawać by się mogło poglądów
wartych polemiki.
Nie jest jednak tu moim celem
zagłębiać się w domniemane rozterki naszego papy-strukturalisty.
Chciałbym raczej powiedzieć, że sam widzę pewien związek
pomiędzy filozofią buddyzmu i teorio-praktyką antropologii. Tyle,
że właśnie tej antropologii post-strukturalnej, a więc tej która
binarne opozycje dekonstruuje. Dziś to chyba antropologia jest
dyscypliną z największym brakiem litości rozprawiającą się z
wszelakim dualizmem. Zdaje mi się wręcz że, pomimo wielkich
podziałów w naszej dyscyplinie to panuje zgodność co do jednego –
nie lubimy Kartezjusza, jego koncepcji „cogito” a przed wszystkim
tego okropnego podziału na subiektywny i obiektywny, podmiot i
przedmiot. Jednocześnie stawiamy się w opozycji do determinizmu
środowiskowego w wersji twardej jak na przykład u Marksa. Okazuje
się że i ludzie i przedmioty mają swoją sprawczość. Coraz
częściej mówimy przecież o „byciu w świecie. Jakże mi to
wszystko przypomina buddyjską zasadę współzależnego powstawania
– która głosi ni mniej ni więcej jak to że jedne byty wpływają
na powstanie innych bytów a te kolei na powstawanie kolejnych w
nieskończonym w którym żaden z owych bytów nie jest „jednostką”
autonomiczną wobec innych. Są też i tacy w antropologii, którzy
usiłują zasypać dystans miedzy naturą i kulturą (w dobie
postmodernizmu przegięty zdecydowanie w stronie kultury) Uważam to
za dobrą tendencję. Kolejny dualizm z głowy, bo ciężko uciekać
przed faktem że, nasze poznanie jest ucieleśnione. Znów się z
resztą okazuje że w Buddyzmie możemy znaleźć tropy analogiczne.
(Jedność ciała i umysłu, środkowa ścieżka)
Czy oznacza to że podobnie jak w
metafizyce buddyjskiej odkryjemy pustkę jako naturę wszelkich
interakcji społecznych? Czy odkryjemy jakiś stan idealny dla
społeczeństw? Według mnie nie. I nawet nie powinniśmy próbować,
bo i nie o to chodzi. Nie chcę oczywiście insynuować nikomu że
nieświadomie zajmuje się Buddyzmem a jedynie pochylić się nad
refleksją Levi-Straussa, w której, być może „coś jest”.
Choć nie koniecznie to co autor miał na myśli. Dla mnie
doświadczenie antropologii to właśnie doświadczenie
skomplikowania, odwołując się do terminologii buddyjskiej, właśnie
owego współzależnego powstawania. Świadomość tego, że wszystko
co mnie otacza jest tworzone (przetwarzane) przeze mnie i innych
ludzi a jednocześnie kształtuje nas jako jednostki. I odkąd
zaczęła się moja przygoda z antropologią nie opuszcza mnie
twórcze zadziwienie, „dlaczego ludzie i rzeczy są tym czym/kim
są”? I wszystkim szczerze mówiąc życzę podobnego
doświadczenia, bo właśnie ciekawość i twórcze zadziwienie są
najlepszą inspiracją do jakichkolwiek badań.
MS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz