poniedziałek, 2 grudnia 2013

Etnograf Dharmy? – Garść refleksji po Levi-Staussa rocznicy urodzin.

Nie chodziło tu o pokłon przed posągiem lub uwielbienie rzekomego porządku nadprzyrodzonego, lecz jedynie o oddanie hołdu rozstrzygającym refleksjom, jakie myśliciel lub społeczeństwo, które stworzyło swoją legendę, snuło dwadzieścia pięć wieków temu; a moja cywilizacje mogła przyczynić się do tych refleksji tyko przez ich potwierdzenie”
- Claude Levie-Strauss, „Smutek Tropików”


Ów cytat ze „Smutku Tropików” Claude’a Levi-Straussa, jest jednym z tych fragmentów których sam fakt istnienia prześladuje odkąd skończyłem lekturę tej, skądinąd znakomitej literacko, książki. W tym przypadku moja konsternacja ma dosyć konkretne źródła. Cytat powyższy odnosi się oczywiście do Buddyzmu i towarzyszy refleksjom snutym przez antropologa po wizycie w buddyjskim Kyong, gdzieś na Indyjsko-Birmańskim pograniczu. Po pierwszym odczytaniu fragment ten był dla mnie całkiem miłym połechtaniem, oto „ostatni gigant” francuskiej humanistyki, jeden z ojców dziedziny której z taką radością i naiwnością oddałem swą uniwersytecką edukacje, dołącza do zacnego grona europejskich intelektualistów zafascynowanych buddyzmem i tym samym legitymizujących na swój sposób moją własną fascynacje filozofią (religią? Myślą filozoficzno-etyczną?) Wschodu. Jest jednak w tym wszystkim pewien zgrzyt. Otóż moja dotychczasowa wiedza na temat filozofii buddyjskiej pozwala mi na zauważenie jednego: z pewnością nie jest to myśl strukturalna. Tajemnicą pozostaje dla mnie w jaki sposób twórca teorii stawiającej zdolność do wytwarzania kategorii opozycyjnych w centrum „natury ludzkiej” odnalazł swoją myśl w poglądzie negującym wszelaki dualizm. Moja konsternacja wzrastała z resztą w miarę zagłębiania się coraz dalej w lekturę – Levi-Strauss całkiem celnie charakteryzuje Buddyzm względem innych systemów religijnych, Islamu i Chrześcijaństwa jednocześnie zdaje się nie dostrzegać implikacji teorii buddyjskiej dla jego własnej teorii. Zdaje się że, wielki antropolog został w tym przypadku został sam niewolnikiem binarnej opozycji przeciwstawiającej naukę religii, choć dziwne to gdy nasz bohater sam w zasadzie „nobilituje” Buddyzm do rangi filozofii a więc zdawać by się mogło poglądów wartych polemiki.
Nie jest jednak tu moim celem zagłębiać się w domniemane rozterki naszego papy-strukturalisty. Chciałbym raczej powiedzieć, że sam widzę pewien związek pomiędzy filozofią buddyzmu i teorio-praktyką antropologii. Tyle, że właśnie tej antropologii post-strukturalnej, a więc tej która binarne opozycje dekonstruuje. Dziś to chyba antropologia jest dyscypliną z największym brakiem litości rozprawiającą się z wszelakim dualizmem. Zdaje mi się wręcz że, pomimo wielkich podziałów w naszej dyscyplinie to panuje zgodność co do jednego – nie lubimy Kartezjusza, jego koncepcji „cogito” a przed wszystkim tego okropnego podziału na subiektywny i obiektywny, podmiot i przedmiot. Jednocześnie stawiamy się w opozycji do determinizmu środowiskowego w wersji twardej jak na przykład u Marksa. Okazuje się że i ludzie i przedmioty mają swoją sprawczość. Coraz częściej mówimy przecież o „byciu w świecie. Jakże mi to wszystko przypomina buddyjską zasadę współzależnego powstawania – która głosi ni mniej ni więcej jak to że jedne byty wpływają na powstanie innych bytów a te kolei na powstawanie kolejnych w nieskończonym w którym żaden z owych bytów nie jest „jednostką” autonomiczną wobec innych. Są też i tacy w antropologii, którzy usiłują zasypać dystans miedzy naturą i kulturą (w dobie postmodernizmu przegięty zdecydowanie w stronie kultury) Uważam to za dobrą tendencję. Kolejny dualizm z głowy, bo ciężko uciekać przed faktem że, nasze poznanie jest ucieleśnione. Znów się z resztą okazuje że w Buddyzmie możemy znaleźć tropy analogiczne. (Jedność ciała i umysłu, środkowa ścieżka)

Czy oznacza to że podobnie jak w metafizyce buddyjskiej odkryjemy pustkę jako naturę wszelkich interakcji społecznych? Czy odkryjemy jakiś stan idealny dla społeczeństw? Według mnie nie. I nawet nie powinniśmy próbować, bo i nie o to chodzi. Nie chcę oczywiście insynuować nikomu że nieświadomie zajmuje się Buddyzmem a jedynie pochylić się nad refleksją Levi-Straussa, w której, być może „coś jest”. Choć nie koniecznie to co autor miał na myśli. Dla mnie doświadczenie antropologii to właśnie doświadczenie skomplikowania, odwołując się do terminologii buddyjskiej, właśnie owego współzależnego powstawania. Świadomość tego, że wszystko co mnie otacza jest tworzone (przetwarzane) przeze mnie i innych ludzi a jednocześnie kształtuje nas jako jednostki. I odkąd zaczęła się moja przygoda z antropologią nie opuszcza mnie twórcze zadziwienie, „dlaczego ludzie i rzeczy są tym czym/kim są”? I wszystkim szczerze mówiąc życzę podobnego doświadczenia, bo właśnie ciekawość i twórcze zadziwienie są najlepszą inspiracją do jakichkolwiek badań.


MS.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz